piątek, 22 sierpnia 2008

...

Po moim wyjściu Ian zrobił sobie jeszcze więcej kawy. W spiżarni stała prawie pusta butelka whisky, z której wysączył ostatnie krople. Słuchał The Idiot Iggy Popa. Zdjął ze ściany fotograf ię Natalie, wyciągnął z szuflady nasze ślubne zdjęcia i zasiadł do pisania listu do mnie. Był to długi, bardzo intymny list napisany koślawymi drukowanymi literami, tak jak pisał teksty piosenek. Napisał, że wolałby nie żyć, ale nie wspomniał nawet o zamiarze samobójstwa. Pisał o naszym wspólnym życiu, uczuciach i pasji; o miłości do mnie, do Natalie i o nienawiści, jaką żywił do Annik.
Nie mógł jej nienawidzić. Nigdy zresztą nie słyszałam, by mówił o nienawiści do kogokolwiek. Myślę, że tak napisał, bo chciał mi zrobić przyjemność.Pisał, że nie potrafił zmusić się do takiego okrucieństwa, by powiedzieć Annik, że nie chce jej więcej widzieć, nawet gdyby miało to uratować jego małżeństwo. Kolejne strony listu pełne były sprzeczności. Prosił, bym nie kontaktowała się z nim przez jakiś czas, bo rozmowa ze mną byłaby teraz dla niego czymś bardzo trudnym. Gdy kończył list, wspomniał, że nastał już świt i słyszy świergot ptaków.
Wślizgnęłam się do domu rodziców nikogo nie budząc i w chwili, gdy dotknęłam głową poduszki, zasnęłam. A potem usłyszałam: „To koniec, piękna przyjaciółko. To koniec, moja jedyna przyjaciółko. Koniec. Już nigdy nie spojrzę w twoje oczy...” Zdziwiona, że słyszę The End Doorsów zerwałam się z łóżka. Nawet zaspana, wiedziałam, że nie jest to piosenka, którą Radio One nadawałoby w niedzielny ranek. Jednak to nie było radio — wszystko mi się przyśniło.
Joy Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali

Brak komentarzy: